poniedziałek, 18 kwietnia 2016

Ośrodki leczenia odwykowego - dlaczego musisz zerwać z nałogiem

Wiele osób zadaje sobie pytanie czy możliwe jest leczenie uzależnienia bez pobytu w szpitalu bądź specjalistycznych ośrodkach. Z jednej strony istnieją formy terapii dokonywanej ambulatoryjnie, jednak w większości przypadków pacjenci wymagają całodobowej opieki i kontroli. Dotyczy to, w szczególności przypadków uzależnienia od alkoholu, narkotyków i leków, gdzie pierwszym etapem jest detoksykacja organizmu. Podczas detoksu dochodzi do powstawania głodu oraz występowania objawów zespołu odstawienia. Są one niebezpieczne dla zdrowia oraz życia pacjenta, stąd ambulatoryjnie bardzo rzadko wykonuje się detoksykację.
 
Prywatne ośrodki leczenia uzależnień dają nadto pacjentom coś, czego nie znajdą ani w swoim środowisku, przy bliskich, ani też w szpitalach psychiatrycznych. Usytuowanie takich ośrodków sprawia, że pacjenci nie czują się wyobcowani, ale też mają świadomość, iż nie patrzy na nich całe społeczeństwo, negatywnie nastawione do leczenia osób uzależnionych. To ważne, ponieważ niezależnie od problemu, z jakim zmaga się pacjent, niezbędne jest jego poczucie bezpieczeństwa, wsparcia oraz zrozumienia.
 
W ośrodkach znajdujemy nie tylko szereg ekspertów i specjalistów z wielu dziedzin. Terapie indywidualne oraz grupowe bardzo często prowadzą ci, którzy niegdyś również byli uzależnieni. Mają na swoim koncie równie złe i przykre doświadczenia, a niekiedy nawet znacznie gorsze. Uzależnieni czują więc, że to właśnie oni są w stanie w 100% zrozumieć ich sytuację. Chętniej dzielą się swoimi doświadczeniami. Słuchają innych, wyciągają wnioski i mają czas na przemyślenia. Indywidualne zajęcia są nastawione na odkrycie przyczyny uzależnienia danego pacjenta. Grupowo zaś pacjenci uczą się na nowo współżycia z innymi. Budują swoje poczucie wartości, uczą się nowych nawyków. W późniejszym czasie łatwiej powracają do normalnego funkcjonowania. Do tego mają większą motywację, by wytrwać w abstynencji.

Psychoedukacja daje podstawę do tego, by nauczyli się radzić sobie nie tylko w życiu codziennym, ale i w ekstremalnie trudnych sytuacjach w odmienny sposób, aniżeli wracając do nałogu, który daje złudne poczucie lepszej rzeczywistości.
 
Liczy się także praca z rodziną. Bliscy stają się współuzależnieni. Nierzadko muszą radzić sobie z agresją, przemocą fizyczną oraz psychiczną, jakiej doświadczają od osoby uzależnionej. W ten sposób sami zaczynają mieć problemy natury psychologicznej. Stosuje się zatem terapie grupowe, rodzinne i sesje łączone. W zależności od potrzeb, oczekiwań i możliwości danego pacjenta oraz jego rodziny.

 
Co ważne, im szybciej pacjent zdecyduje się na leczenie, tym większą ma szansę powrócić do normalnego funkcjonowania, w krótkim czasie. Bez ryzyka, że nie poradzi sobie, wróci do nałogu i ponownie będzie musiał przechodzić cały trudny i żmudny proces leczenia. Pod opieką specjalistów w ośrodkach odwykowych można liczyć na maksimum zrozumienia, wsparcia - warto wypróbować terapię w Mandali: www.mandalawroc.pl. Leczenie na płaszczyźnie fizjologii organizmu, która została zaburzona, ale i psychiki, która jest równie ważna.

środa, 30 grudnia 2015

Książki religijne czyli chwila zadumy...

Przyszło mi się zmierzyć z tematem rozważenia, jakie zagadnienia i jakie problematyki świata współczesnego powinny stanowić podstawowy kierunek zainteresowania każdego świadomego Katolika i Chrześcijanina. Nie popadając w zbyt dużą szczegółowość dla swobody wypowiedzi chciałbym dokonać krótkiej retrospekcji losowych tematów związanych z życiem Katolickim w obecnym czasami radykalnym a czasami laickim świecie współczesnym.

Aborcja i ochrona życia Temat aborcji i ochrony życia tego niepoczętego jak również każdego innego powinien stanowić podstawowy temat ludzi szukających prawdy (choć tutaj wiemy, iż nie możemy pozwolić sobie na liberalizm, ani na pobłażanie) . Dociekania jakie tutaj zalecam nie są wyłącznie po to aby rozważać czy jesteśmy w stanie znaleźć w piśmie pobłażanie lub nie dla praktyk aborcji, ale po to aby poznać argumenty obu stron. Aby chociaż na chwilę zastanowić się czy w dobie kiedy każdy Katolik jest przeciwko aborcji, czy mamy wątpliwości w temacie kary śmierci i rozważania jej zasadności w jakichkolwiek warunkach. Tutaj również pojawia się zagadnienie eutanazji, bardzo głębokie i bardzo trudne do rozważenia, szczególnie jeśli nie możemy poświęcić się długotrwałym studiom i osobistym rozważaniom – warto zatem zasięgnąć opinii środowisk chrześcijańskich i skonfrontować z osobistą wizją rzeczywistości.

Nasza seksualność W obliczu ilości informacji oraz panujących bardzo liberalnych trendów dotyczących seksualności i całej obyczajowości seksu naszych czasów warto rozważać temat na polu zarówno osobistym jak i publicznym. Nasze osobiste problematyki zapewne wynikają z oceny potrzeb seksualnych oraz wymagań jakie stawia przed nami rodzina. Rozciągając temat na dalsze tory wychodząc od udanego pożycia małżeńskiego, możemy zobaczyć czy nasza kultura nie przyczynia się do kryzysu rodziny, czy ludzie młodzi, którzy czerpią wzorce z telewizji i internetu nie powinni nauczyć się prawd o przetrwaniu społeczeństwa. Przekładamy dobrobyt nad budowanie wartości jakie osadzone są w rodzinie, zapominamy, że nasza atrakcyjność to nie jest pojęcie, o którym mówią teledyski, nasze osobiste szczęście i satysfakcja z seksu nie musi się brać z ekstremalnych doznań i upojenia chwilami, a mogą bazować na prawdziwej bliskości i na poczuciu zaufania.

Czy zdajemy sobie sprawę jak ważny i istotny wpływ na nas samych i na naszych bliskich ma nasze życie duchowe? Świadomość duchowa kształtuje nas i nasze zachowania (w sensie wyższym niż reakcyjna funkcja myśli sprawczej), to duch kształtuje nasz obraz rzeczywistości i w bezpośredni sposób wpływa na nasz sposób działania. Postępujemy tak jak pozwala nam świadomość i podświadomość – nie wnikając czy ocena każdej sytuacji na jakie napotykamy w życiu codziennym pochodzi od jednej (świadomej) czy drugiej (nieświadomej) strony naszego ja, na pewno modlitwa, kontemplacja i przemyślenia celowe mają na obie te części naszej osobowości wpływ kluczowy. Wybierz świadomie jakie sposoby są dla Ciebie najlepsze korzystając z bogactwa jakie oferują współczesne publikacje  i podziel się opiniami;)

Jeśli zastanawiacie się nad czytaniem książek religijnych odsyłam was do: http://www.przystanekjezus.pl/ksiegarnia/

środa, 23 grudnia 2015

Jak dwie krople wody a może dwoje obcych sobie ludzi? Czyli jak wygląda związek narcystyczny

Pozornie wyglądają jak idealna para. Obydwoje są dla siebie nadzwyczaj mili i uprzejmi. Nigdy się nie kłócili, bo przecież nie ma miedzy nimi różnic. Inni zazdroszczą im takiego stanu, podziwiają ich: „Taki udany związek, wyglądają, jakby się właśnie zakochali”. Ale rzeczywistość może wyglądać zupełnie inaczej. Pomiędzy partnerami, wbrew pozorom, może być więź ale niezdrowa – tzw. toksyczna miłość. Trudno jest bowiem mówić o zdrowej miłości, gdy każda osoba musi zaprzeczyć swoim pragnieniom, potrzebom, emocjom, swojemu Ja, gdy obydwoje skrywają swoje prawdziwe uczucia tylko po to, aby spełnić oczekiwania drugiej osoby. Trudno jest mówić o miłości, gdy nie ma w niej bliskości polegającej na akceptacji drugiej osoby właśnie taką, jaką ona jest. Trudno jest mówić o miłości, gdy poszukujemy w drugiej osobie tylko swojego odbicia a nie jej niepowtarzalności. Tak właśnie jest w tzw. narcystycznym związku.
O kobiecie, która bez męża była nikim
Przede mną siedzi młoda, ładna, elegancka 35 letnia kobieta. Przyszła na terapię, gdyż ma trudną sytuację życiową. Mówi o sobie, że jest nieatrakcyjna. Opowiada o swoim życiu, o trudnościach w relacjach, w życiu codziennym – także w małżeństwie. W pracy nie czuje się dobrze. Przyjmuje mało konfrontującą pozycję. Ocenia siebie jako osobę ugodową, co jednak zaczyna jej przeszkadzać. Przeszkadza jej to, że w różnych sytuacjach nie potrafi zająć jakiegoś stanowiska, że bardzo stara się być taka, jak inni od niej tego oczekują, gdyż boi się, że nie zostanie doceniona, pochwalona. Jednocześnie nie wie, czy jest na tyle osobą wartościową, aby ją docenić. Mówi, że czasem gubi się w tym, kim jest, jaka jest. Że często czuje się jak część, przedłużenie kogoś i nie widzi w tym, co robi, w s.woich zachowaniach, słowach siebie. Czuje się niedoceniona, a każdą uwagę przeżywa krzywdząco, raniąco. toksyczna miłość
Szukam swojego odbicia
Właściwie to przyszła na terapię, bo jej związek zaczyna się rozpadać.
Często słyszę od męża i teściowej: „Zachowujesz się, jak rozkapryszona księżniczka”, „Mogłabyś czasem pomyśleć o mnie a nie o tylko o sobie”, „Nic nie widzisz poza końcem własnego nosa” – te słowa tak bardzo ranią. Dlaczego zarzucają mi, że nic nie robię dla innych? To tak bardzo boli. Przecież ja tak poświęcam się dla nich: piorę, sprzątam, gotuję robię zakupy, rezygnując z własnych potrzeb. A gdzie w tym wszystkim jestem ja? Czasem myślę, że tak staram się żyć dla innych, że staję się przedłużeniem ich oczekiwań i gubię się w tym, kim jestem. Ale nikt tego nie widzi, nikt nie docenia… A tak bardzo pragnę akceptacji… toksyczny związek
Nie wiem kim jestem
Jej mąż ma dobrze płatną pracę. Obraca się w wyższych sferach, ma dużo wpływowych znajomych. W domu na ścianach wisi mnóstwo dyplomów, jakie uzyskał w swojej dziedzinie – lubi, kiedy inni to zauważają. Kobieta, mimo dobrej pracy jednak zawsze czuła się jakoś gorsza, będąca niejako w cieniu jego sławy. Często wyjeżdżała z nim na konferencje i słyszała pochwały składane na jego ręce. Jednocześnie czuła się zawiedziona i zła, gdyż miała poczucie, że te sukcesy poniekąd zostały zbudowane na jej plecach, na jej poświęceniu.
Mąż ma od kilkunastu miesięcy kochankę. Pojawiła się, kiedy kobieta zaszła w ciążę, kiedy przestała być dla niego atrakcyjną fizycznie. Kobieta zauważa też, że mąż przeżywa narodzonego syna, jak rywala. Ciągle zarzucał kobiecie, że powinna jakoś wyglądać dla niego, zadbać o siebie, iść do kosmetyczki. I więcej czasu czy uwagi poświęcać jemu, jego wyprasowanym koszulom, garniturom, krawatom – wizerunkowi, a nie chodzić po ginekologach.
Family Problems - homeless
Kiedy syn się urodził, mąż praktycznie przeprowadził się do kochanki. Trudno mu było znieść fakt, że to dziecko stało się centrum mojej uwagi. A ja tak bardzo starałam się być także dla niego, ale brakowało mi energii.
Opisana sytuacja, choć fikcyjnie stworzona dla czytelnika, pokazuje trudny moment życiowy „idealnej” pary, w której partnerzy nie mogą urzeczywistnić idealnego stanu, gdyż pojawiło się dziecko i jeden z partnerów przestaje być przedłużeniem, odzwierciedleniem drugiego, przestaje go podziwiać. Co to znaczy związek narcystyczny?
Najprościej mówiąc to związek, w którym jeden partner nieświadomie ustawia się w pozycji osoby uwielbianej, z kolei drugi partner rozpływa się we wspaniałości współmałżonka – podziwia go i poświęca się dla niego. Taką nieświadomą grę partnerów psychoterapeuci określają mianem koluzji (w tym wypadku mówimy o tzw. koluzji narcystycznej). Na początku trzeba sobie uświadomić, że koluzja to nie celowe działanie, czy manipulacja, ale zupełnie niezamierzone zachowania partnerów. Okazuje się, że podstawą koluzji jest nierozwiązany ten sam podstawowy konflikt utrwalony w dzieciństwie. I to on właśnie przyciąga partnerów. Spełniają nawzajem swoje sfrustrowane potrzeby, pragnienia wynikające z ich własnych braków, deficytów. Dzieje się to poza dojrzałą bliskością, która jest ważnym elementem miłości.
Uważny czytelnik pewnie zauważył, że w samym zakochaniu istnieje tzw. stopienie. To, co odróżnia stan zakochania od koluzji narcystycznej, to świadomość posiadania niezależnego „ja”.
Dzieciństwo narcyza
W dzieciństwie musiał spełniać oczekiwania rodziców, często te niezrealizowane przez nich samych. Musiał stać się niejako ich przedłużeniem. Jego własne potrzeby były nieważne, niezauważane, nieakceptowane. To często dzieci sławnych rodziców, dzieci rodziców z zawodem przekazywanym z pokolenia na pokolenie, dzieci rodziców, które mogłyby pójść swoją drogą, za swoimi pragnieniami ale muszą realizować potrzeby i przekaz rodziców. To też dzieci które realizują niespełnione aspiracje rodziców, to czego oni sami nie mogli zrealizować. Takie rodziny przypominają trochę matrioszki, każda kolejna lalka jest kopią poprzedniej, ale jest też sama w sobie pusta. Osoby narcystyczne często skarżą się na uczucie pustki w sobie i potrzebę stawania się takimi, jak oczekuje od nich otoczenie, gdyż rodzice z jakiegoś swoistego powodu nie pochylili się nad ich potrzebami, aby wspierać ich tożsamość.
Ale problem zaczyna się dużo wcześniej, jeszcze przed wyborem zawodu, czy drogi życiowej. We wczesnym okresie dzieciństwa dziecko zaczyna zaprzeczać swoim własnym potrzebom by realizować potrzeby rodziców. Wynika to z faktu, że to rodzice wiedzą, które ubranko jest ładniejsze, co dziecku bardziej smakuje, co czuje dziecko. Nie pytają go o zdanie, nie podążają za jego potrzebami, nie wzmacniają jego tożsamości. Dziecko zatem zaczyna zaprzeczać swoim potrzebom, uczuciom i realizuje te, które wskazują rodzice. Staje się takie, jak oczekują tego rodzice – stąd rodzi się uczucie pustki. A co się dzieje, gdzy dziecko się przewróci, uderzy? Gdy dziecko przeżyje jakieś niepowodzenie? Gdy dziecku jest smutno, przykro, gdzy dziecko się złości? Okazuje się, że przecież idealne dziecko nie może się złościć, nie może przeżywać smutku, więc musi zaprzeczyć swojej emocjonalności. Zaczyna budować fałszywy obraz siebie, taki obraz, jaki chcą widzieć jego rodzice. Nie jest więc sobą, ze swoją wrażliwością i emocjonalnością, tylko przedłużeniem oczekiwań rodziców. Tak powstaje false-self (fałszywe Ja, Ja fasadowe). Dziecko nie jest podziwiane za to jakim jest w rzeczywistości. Wszelką nie akceptację, wszelkie uwagi zaczyna źle znosić. W uproszczeniu można powiedzieć, że jeśli dziecko nie było kochane takim jakie jest, jeśli było wykorzystane do realizacji marzeń rodziców lub otrzymało przekaz: „musisz być kimś lepszym” to przez resztę życia będzie mu trudno być sobą lub będzie to w ogóle niemożliwe. Dziecko bez stabilnej tożsamości, która tworzy się przy empatycznym wspieraniu rodziców, staje się bardzo podatne na krytykę, na zranienie (narcystyczne). Uwielbiam Cię, nie potrafię bez ciebie żyć – o narcystycznym dopasowaniu dwojga ludzi
W małżeństwie mamy najczęściej do czynienia z dwoma rodzajami narcyzmu. Jeden partner jest narcyzem dominującym, drugi komplementarnym. Już Heinz Kohut i Otton Kenberg toczyli dyskusję, jak rozumieć narcyzm, czy narcyzm jest wynikiem braku podziwu i potwierdzenia wartości dla dziecka ze strony rodziców i w ten sposób powstaje osobowość bardzo krucha i podatna na rozpad, czy jest to już zaburzona strukturalnie osobowość, zawistna, zachłanna, potrzebującą wsparcia. Kolejni terapeuci na ten spór teoretyczny zastosowali podział rozróżniając narcyzm niewrażliwy od przeczulonego (Glenn Gabbard) lub narcyzm grubo- i cienkoskórny (Herbert Rosenfeld). To rozróżnienie jest istotne w powstaniu narcystycznego związku.
Narcyz dominujący, zwany fallicznym, ekshibicjonistycznym, progresywnym, lubi się chwalić i skupiać uwagę na własnych osiągnięciach. Inni są mu obojętni, szuka osób, które poświęcą się, będą go adorować, chwalić. Jako partner wyobraża sobie, że partner poświęci się dla niego i wzmacnia swoje słabe ja kosztem partnera. Może być wspaniały ponieważ narcyz komplementarny go uwielbia. Ale… i tu uwaga! boi się stopienia czy zlania w związku.
Narcyz komplementarny zwany też niefortunnie schizoidalnym czy regresywnym, jest niezwykle empatyczny. Jest osobą introwertyczną, nieśmiałą, czekającą, aż odkryje się jego wartość. To dobry słuchacz, godny zaufania. Rozumie nas idealnie. Jako partner rezygnuje ze swego ja i wywyższa Ja partnera. Uwielbia partnera, ponieważ on jest taki wielki i wspaniały.
Zatem miłość w oczekiwaniu narcyzów to zlanie, brak granic między partnerami, między moim ja a ja partnera.
Kiedy rozpada się taki związek?
Kiedy pojawia się swoisty konflikt. Partnerzy z jakiegoś powodu nie mogą nadal realizować „idelanego” stanu. Narcyz dominujący obawia się stopienia w związku, zwłaszcza ze słabą osobą, gdyż gardzi słabością. Naturalne jest, że im dłużej trwa związek, tym bardziej odkrywa się słabości drugiej osoby, co jest jednak dla niego trudne do zaakceptowania. Narcyz komplementarny także zauważa, że „ideał” nie jest taki idealny – pojawia się rozczarowanie. Nie mogą już wzajemnie wzmacniać swojej wartości.
Kolejnym powodem staje się ciąża i dziecko – konkurent do podziwu. Skończyła się idylla. W opisanej sytuacji mężczyzna odszedł do kochanki. Poczucie opuszczenia zapycha inną partnerką (klin klinem). A kupując jej drogie prezenty kupuje jej podziw. Pojawia się kolejna fasadowa miłość. Narcyz komplementarny tymczasem okupuje to cierpieniem z powodu powtórnego porzucenia jego prawdziwych pragnień i potrzeb, jego prawdziwego ja. Powstaje kolejna rana narcystyczna i pojawia się depresja nawet w klinicznym wymiarze wraz z myślami i tendencjami samobójczymi.
Sad wife looking at her ring
Jednym z powodów rozpadu związku jest także osobisty rozwój partnera komplementarnego, który zaczyna widzieć swoją wartość w innym wymiarze, niż poprzez odzwierciedlanie wielkości swojego partnera. Czy można uratować związek dwóch narcystycznych osób?
Jak już wspomniałam wcześniej, koluzja polega na nieświadomej grze partnerów. Praca każdego z partnerów nad ich nieświadomością, nad ich sfrustrowanymi potrzebami, deficytami wydaje się być teoretycznie rozwiązaniem impasu. Zatem psychoterapia? – tak, to byłoby dobre rozwiązanie, ale jest jednak jakieś „ale”. Pojawia się problem motywacji do korzystania z terapii. Tak, jak narcyz komplementarny jest skłonny do korzystania z pomocy i pracy terapeutycznej, tak narcyz dominujący może mieć z tym duży problem. Dlatego może się okazać, że podjęcie terapii tylko przez jednego z partnerów, który będzie pracował nad swoją tożsamością i autonomią może doprowadzić do zakończenia związku.
Jeśli zdarzyło ci się w życiu spotkać z takimi historiami i bezpośrednio Ciebie dotknęły, wejdź na stronę gabinetu Ad Metam - http://psycholog-brzeg.pl - i zapisz się na konsultacje psychoterapeutyczne.

piątek, 23 października 2015

Witaminki, witaminki...

 Dieta a funkcjonowanie codzienne

To, co jesz, jest teraz szczególnie istotne. Dobrze się odżywiając, zapobiegasz wielu ciążowym dolegliwościom, a co ważniejsze - zapewniasz swojemu maleństwu wszystkie niezbędne składniki odżywcze. Dziecko potrzebuje ich, by budować tkanki swojego ciała. Twój lekarz zapisał Ci prawdopodobnie kwas foliowy - tę najważniejszą witaminę, która zapobiega wielu wadom wrodzonym u dziecka. Być może zalecił Ci także inny preparat witaminowy. Może wcale nie powinnaś tak bardzo przejmować się dietą? Oczywiście - powinnaś. Specjaliści zwracają uwagę, że im zdrowsza dieta, tym lepiej przyswajalne są witaminy i składniki mineralne w tabletkach. W przypadku niewłaściwej diety preparat bywa źle tolerowany - zamiast spowodować, by dolegliwości ustąpiły, może wręcz spowodować ich nasilenie! Odpowiedz na poniższe pytania i przekonaj się, czy Tobie i Twojemu dziecku nie brak witamin.

Wciąż czujesz się zmęczona?

Wiele przyszłych mam kładzie się spać o siódmej wieczorem (zwłaszcza na początku ciąży), ale jeśli jeszcze do tego nie masz apetytu, być może w Twojej diecie jest za mało żelaza. By poczuć się lepiej, jedz regularnie morskie ryby (łosoś, mintaj, śledź), jajka (ale nie więcej niż 2-3 w tygodniu!). Zamiast białego pieczywa, wybieraj pełnoziarniste. Często sięgaj po orzechy.
Pamiętaj, że żelazo lepiej się wchłania z produktów zwierzęcych, dlatego nawet jeśli jesteś wegetarianką, jedz mięso, najlepiej czerwone (wołowinę, wieprzowinę), wystarczy 1-2 razy w tygodniu. Do kanapek dodawaj zieloną pietruszkę, a do każdego posiłku warzywa i owoce. Witamina C, która jest w nich zawarta, ułatwia wchłanianie żelaza. Nie pij za to czarnej herbaty i kawy - "wypłukują" ten pierwiastek z organizmu!

Masz kłopoty ze snem?

Być może powodem jest duży brzuszek, ale może też... za bardzo się stresujesz? Nie możesz zasnąć, bo martwisz się, jak to będzie, gdy na świecie pojawi się maluszek? Czy sobie poradzisz? Na kłopoty z zaśnięciem pomóc mogą produkty bogate w witaminy B6 i B12: pełnoziarniste pieczywo, otręby, kiełki zbóż, rośliny strączkowe, mleko, mięso. Są potrzebne do produkcji serotoniny, która poprawia i wydłuża sen, a także skraca czas zasypiania. Nie pij za to kawy, czarnej herbaty, coli, ponieważ zawierają kofeinę i pobudzają.

Drętwieją Ci nogi?

Masz kurcze łydek? Koniecznie powiedz o tym lekarzowi, ale też przeanalizuj swoją dietę. Być może powinnaś częściej sięgać po produkty bogate w magnez, wapń i potas? Na obiad zamiast ziemniaków zjedz czasem kaszę gryczaną, jaglaną lub ryż (koniecznie brązowy!). Pysznym i wartościowym śniadaniem będzie porcja płatków zbożowych z mlekiem (dodaj do nich orzechy, migdały, rodzynki, nasiona słonecznika). Jedz pełnoziarniste pieczywo, warzywa i dużo owoców.
Zrezygnuj za to z wędlin - zawierają fosfor, a jego nadmiar jest jedną z przyczyn kurczów mięśni nóg. Nie pij też napojów gazowanych. Ich spożywanie niekorzystnie wpływa na poziom magnezu, wapnia i potasu.

Puchną Ci dłonie i stopy?

Masz kłopoty z założeniem dobrych przed ciążą butów? Te problemy są często spowodowane nadmiarem sodu i zatrzymywaniem większej ilości wody w tkankach. Jedz dużo warzyw, świeżych i suszonych owoców, jogurt, kefir, pij chude mleko.
Wystrzegaj się produktów solonych, konserwowanych, wędzonych ryb. Nie jedz serów żółtych i pleśniowych. Nie pij wody mineralnej o dużej zawartości sodu!

Często męczy Cię katar?

W czasie ciąży lepiej nie dopuszczać do przeziębień, choć przeżyć dziewięć miesięcy bez kataru rzadko się udaje. Aby jak najmniej chorować, jedz w dużych ilościach to, co jest bogate w witaminę C: jagody, truskawki, czarne porzeczki, kiszoną kapustę. Jeśli nie masz świeżych owoców, korzystaj z mrożonek. Codziennie powinnaś zjeść 4-5 porcji owoców i warzyw (najlepiej na surowo lub krótko gotowanych), ponieważ Twój organizm nie magazynuje witaminy C, a jej nadmiar jest wydalany.

Zdarzają Ci się zaparcia?

To najczęściej kłopot, który pojawia się w ostatnich miesiącach ciąży. Jedz wszystko to, co jest bogate w błonnik: ciemne pieczywo, kasze, warzywa, owoce świeże i suszone (śliwki, morele). Dużo pij (soki owocowo-warzywne, najlepiej przecierowe, wodę mineralną). Zrezygnuj natomiast z białego pieczywa, ryżu, tłustych wędlin i żółtego sera.

Masz kłopoty z zębami?

Koniecznie jedz produkty bogate w wapń oraz witaminę D (to właśnie w jej obecności ten pierwiastek jest lepiej wchłaniany). Sięgaj po sery, jogurty, brokuły, pij mleko i kefiry. Co najmniej dwa razy w tygodniu na Twoim stole powinny się pojawiać morskie ryby, takie jak łosoś, śledź, makrela, sardynka.

Zrezygnuj z...

Konserwantów - (glutaminian sodu, fosforany, benzoesan sodu). Mogą powodować alergię, zaburzenia trawienia, skórne reakcje alergiczne.
Surowego mięsa - mogą się w nim znaleźć pałeczki listeriozy i toksoplazmozy, niebezpieczne dla dziecka.
Kawy i czarnej herbaty - jest w nich kofeina, która "wypłukuje" witaminy z grupy B, a także C, potas, wapń, cynk. Podnosi też ciśnienie.
Napojów typu cola - zawierają kofeinę, dwutlenek węgla, fosforany, benzoesan sodu i duże ilości cukru. Pogarszają wchłanianie wapnia.
Wszelkich słodyczy - zwłaszcza kupowanych w sklepie. Mają w składzie tłuszcz cukierniczy, w którym znajdują się izomery trans kwasów tłuszczowych, niekorzystnie wpływające na rozwój płodu (mogą zaburzać przemiany nienasyconych kwasów tłuszczowych, niezbędnych do budowy mózgu i tkanki nerwowej dziecka!).

środa, 21 października 2015

Muszę to mieć - czyli o kultowej marce modowej Louis Vitton

Żeby kupić nawet najmniejszą rzecz z logo Louis Vuittona, same pieniądze nie wystarczą. Potrzebny jest jeszcze dokument ze zdjęciem, najlepiej paszport. Każdy klient firmowego butiku w Paryżu, Tokio czy Nowym Jorku, zanim zostanie obsłużony, musi zostać zarejestrowany.

Louis Vitton czyli klasa?

Jego nazwisko trafia do komputerowej bazy danych z dokładną informacją, co i kiedy kupił. Firmie nie chodzi wcale o to, żeby znać po imieniu wszystkich swoich fanów. Louis Vuitton po prostu zastrzega sobie prawo do reglamentowania sprzedaży. Klienci nałogowcy i klienci hurtownicy przy kasie mogą usłyszeć "nie", bo swój miesięczny limit vuittonów już wyczerpali. Jak dużo, to za dużo - o tym decydują szefowie sklepów.

Dziwny sposób traktowania klientów w czasach, gdy raczej ubywa chętnych na skórzany kufer za 18 tysięcy euro, a nawet torebkę za 1500 trudno jest upłynnić. Tyle dokładnie kosztuje firmowy kopciuszek, lepsza wersja harcerskiego chlebaka: kawałek płótna, duże logo, pasek ze skóry. Im bardziej widać, że to Vuitton, tym drożej. Zaprojektowane na spółkę przez Marca Jacobsa, dyrektora kreatywnego firmy, torebki - gwiazdy sezonu - kosztują od 5 do 12 tysięcy euro. Znikają ze sklepu w dniu dostawy. Kto nie zdąży, może się wpisać na listę oczekujących. W całej Europie na przebój letniej kolekcji czeka właśnie tysiąc osób, a w Japonii trzy tysiące. Bez gwarancji, że się doczekają. Teoretycznie vuittona może mieć każdy. W praktyce trzeba sobie na niego zasłużyć. To nie jest normalne. A okrągła rocznica, jaką Vuitton obchodzi w tym roku, może jeszcze tylko pogorszyć sytuację.

Paryskie matrioszki

A wszystko zaczęło się tak niewinnie i całkiem sympatycznie. Równo 150 lat temu paryski kaletnik Louis Vuitton dostał zlecenie życia. Cesarzowa Eugenia zamówiła u niego komplet podróżny, w jakim jej krynoliny mogłyby być bezpiecznie przewożone po całym świecie. Vuitton przyłożył się do roboty. Wymyślił zestaw lekkich kufrów, które załadowane można było bez obawy postawić jeden na drugim, a w przerwie między wojażami przechowywać jak rosyjskie matrioszki: mały w większym, a większy w największym. Dziwne, ale wcześniej nikt na to nie wpadł. Nikt też nie ośmielił się sprzedawać za grube pieniądze kufrów, toreb i waliz zrobionych z mało szlachetnego, choć solidnego płótna, w których skórzane były tylko wykończenia. Louis Vuitton od razu wpadł też na pomysł, by wszystkie produkty oznaczać firmowym znakiem. Najpierw był to czerwony pasek na beżowym tle, potem brązowo-beżowa szachownica, w końcu inicjały LV. Szachownica i inicjały stały się wkrótce przedmiotem niekontrolowanego pożądania. Oryginalne vuittony pod koniec XIX wieku mieli między innymi rosyjski car Mikołaj i hiszpański król Alfons XII. Wtedy też pojawiły się pierwsze podróbki, bezczelnie podobne do oryginału.

Przez następne 100 lat firma spokojnie się rozwijała i walczyła z falsyfikatami. Poza tym nie wydarzyło się nic ciekawego. Żadnych skandali, zero pretensji i reklamacji. Zadowoleni klienci pozwalali się fotografować na dworcach i lotniskach z prywatną kolekcją vuittonów. W archiwum firmy są między innymi zdjęcia Catherine Deneuve, Audrey Hepburn, Naomi Campbell, Sophii Loren i Joan Collins.

Pod koniec lat 80. ubiegłego wieku Vuitton był synonimem klasy, ale nie wzbudzał emocji. Nowa torebka i walizka niewiele różniły się od tych sprzed 20 czy 60 lat. W samą porę do akcji wkroczył Bernard Arnault, człowiek spoza klanu Vuittonów. Porządny francuski burżuj: z dobrym wykształceniem, lekko drętwymi, czyli nienagannymi manierami i lisim uśmiechem.

Torebkowe imperium

Pieniądze zarobione na budowaniu apartamentów dla nowych pokoleń bogaczy zainwestował w firmę, która obsługiwała ich przodków. Louis Vuitton to był dopiero początek trwających kolejne 20 lat zakupów Arnaulta. Teraz należą do niego między innymi domy mody Christian Dior, Donna Karan, Givenchy, Kenzo i Lacroix, perfumy Guerlain, perfumerie Sephora, kilka zacnych marek biżuterii, szampana i koniaku. Razem tworzą największe na świecie imperium luksusu, grupę LVMH. Arnault sprawiedliwie troszczy się o wszystkie marki, ma jednak swoich faworytów: Diora i Louis Vuittona. Tak się akurat składa, że na obu zarabia najwięcej.

Aby uchronić Vuittona przed całkowitą utratą impetu, Arnault w 1996 roku z firmy kaletniczej przerobił go na dom mody. Wcześniej ten numer przećwiczyli między innymi Gucci, Prada oraz należący do LVMH Loewe i Fendi. Do takiej operacji oprócz sprawnego menedżera potrzebny jest jeszcze etatowy kreator. Do Paryża ściągnięto więc z Nowego Jorku Marca Jacobsa. Zdolnego, umiarkowanie niesfornego projektanta, speca od stylu nowej bohemy. Arnault dał mu pełną swobodę przy projektowaniu ubrań pod warunkiem, że dorzuci do nich kilka torebek. Do premierowej kolekcji pret-a-porter Jacobs "dorzucił" jedną. Do najnowszej - 40. Tyle, ile modelek chodzących po wybiegu.

Nawet najlepsze domy mody na ubraniach zarabiają mało. Żyją z perfum, kosmetyków, torebek i butów. Louis Vuitton na pret-a-porter nie zarabia prawie nic i w ogóle tego nie ukrywa. Raptem w kilku z 308 firmowych butików można zobaczyć jakąś sukienkę zaprojektowaną przez Jacobsa. Bardzo ładną, ale za drogą nawet dla nieprzyzwoicie bogatych. Perfum ani kremów Vuittona nigdy nie było i pewnie nie będzie, bo to zbyt proste zagranie pod publikę. Firma obstawiła działkę większego ryzyka - drogie dodatki. Zadanie Jacobsa polega na tym, żeby ryzyko zminimalizować. Ma do tego wystarczająco talentu i firmowych pieniędzy.

Zbawca Azji

Gdy okazało się, że w Japonii Louis Vuitton jest bardziej popularny niż pokemony, Jacobs zatrudnił do współpracy lokalnego artystę Takashi Murakami. Powstała cała kolekcja torebek wymalowanych w pastelowe kwiatuszki i uśmiechnięte buźki - bestseller ubiegłej wiosny.

Hit 2002 roku był efektem kolaboracji Jacobsa z europejską artystką Julie Verhoeven: klasyczny Vuitton obszyty kolorowymi kawałkami skóry, które udawały narysowane przez dziecko drzewka, domki i kwiatuszki. "Harper's Bazaar" napisał, że to "bajkowe dzieło sztuki", chociaż, prawdę mówiąc, torebka była tylko nieco mniej kiczowata niż murowany przebój lata 2004 - model inspirowany filmem "Kleopatra". Z rączką typu chomąto, złotą klamrą wielkości pięści Gołoty i złotym logo na białym płótnie. Luksusowa tandeta za 4170 dolarów. O, przepraszam, tak pisać nie można. Przecież to Vuitton! Czyli Paryż, prestiż, tradycja, klasyka etc.

Prawda. Prawda jest też taka, że Vuitton jest Stalinem kapitalizmu. Stoi za nim gigantyczny budżet reklamowy LVMH, który w prasie działa skuteczniej niż cenzura. Vuitton jest tak potężny i pewny siebie, że może rękami Marca Jacobsa robić największy kicz, ale złego słowa nikt nie powie.

Sam projektant ma związane ręce. Arnault kupił ponad połowę udziałów w jego amerykańskiej firmie matce. Na wszelki wypadek, gdyby Jacobs okazał się zbyt samodzielny albo zaczął za bardzo "gwiazdować". A tak wszystko działa zgodnie z zasadą: zamówione, zapłacone, zrobione. Ładne czy brzydkie, jakie to ma zresztą znaczenie, skoro bezkrytyczni wyznawcy kultu Vuittona wpadają w ekstazę na sam widok inicjałów LV. A są wśród nich między innymi naprawdę dobrze ubrane i sławne Sarah Jessica Parker i Madonna oraz nieźle rozebrana latynoska piosenkarka i aktorka Jennifer Lopez. Lopez, utożsamiana raczej z brakiem gustu i talentu, była gwiazdą ostatniej kampanii reklamowej Vuittona. Na billboardach pojawiła się z komputerowo odchudzonymi dolnymi partiami ciała.
Widać, że Vuitton lubi poprawiać rzeczywistość. Trzeba też przyznać, że robi dużo dobrego dla biednych. Prawie wszystkie modele torebek są błyskawicznie kopiowane w chińskich i tureckich fabrykach. Budżet państwa na tym nic nie zyska, ale kilka tysięcy rodzin szwaczek ma z czego żyć. Efekt ich pracy jest też coraz lepszy, coraz bardziej podobny do oryginału. Może więc już wkrótce autentyczny Louis Vuitton będzie zajmować się tylko najbardziej skrajnymi przypadkami klientów masochistów. Pozostałych sprawnie obsłużą azjatyccy i euroazjatyccy producenci podróbek.

poniedziałek, 19 października 2015

Biust na wierzchu - co o tym sądzić?

Odsłonięte piersi na plażach Costa del Sol czy na Riwierze Francuskiej już od co najmniej ćwierćwiecza nie wzbudzają sensacji. Gdy byłam mała, słowo na literę "t" wymawiano z porozumiewawczym uśmieszkiem. Dotyczyło tancerek z nocnego lokalu. Było wstydliwe. 

A teraz proszę...

Wakacje w Grecji. Pierwszy dzień na plaży. Wszystkie kobiety opalają się w samych majteczkach.
I te superatrakcyjne, i te, które nie są specjalnie ładne ani zgrabne. Po lewej na kocu leży przepiękna długonoga Czeszka. Cała plaża nie może oderwać od niej oczu. Jej facetowi najwyraźniej to nie przeszkadza. Po prawej na leżaku usadziła się korpulentna Szwedka, na oko po pięćdziesiątce. Przypomina ciasto drożdżowe (blada i wylewa się z leżaka). Bez kompleksów, bez komentarza. Patrzymy i patrzymy. Spoglądamy z Kaśką na siebie porozumiewawczo i decydujemy - a co tam! I za chwilę same siedzimy jak gdyby nigdy nic z nagimi biustami. Nieswojo czujemy się tylko przez pierwsze pół godziny. Potem pełny luz. Do końca urlopu opalamy się bez staników.

Okiem kobiety

"W zasadzie przy tej Czeszce to wypadamy blado, ale przy grubasce jesteśmy laski - oceniła Kasia, przyjmując pozycję leżakową.
- Roznegliżowałam się, bo nie wyglądam najgorzej - tłumaczyła dalej. - Jakbym była grubsza, nie rozebrałabym się nigdy w życiu!".
Dlaczego ja zdjęłam kostium? Bo nie chciałam odbiegać od reszty kobiet. Gdybym na całej plaży pozostała jedyną osobą w staniku, wszyscy patrzyliby na mnie podejrzliwie. Myśleliby: "Co jej jest, że się nie rozebrała. Może ma jakiś defekt?". Stwierdziłam, że kobiety dzielą się na takie, które zrzucają staniki na plaży bez oporu, i takie, które nie zrobiłyby tego nigdy i nigdzie.
Zdaniem Pawła Walewskiego, psychologa z Ośrodka Terapii Psychoanalitycznej w Warszawie, to, czy dziewczyna rozbierze się choćby do kostiumu, wystąpi topless albo w ogóle wystąpi nago, zależy w największej mierze od norm, jakie wyznacza jej sumienie. Od tego, w jakim stopniu jest ono surowe i w jakim dopuszcza pewne odstępstwa. Ważne jest też to, jak zachowują się na plaży inni - jeśli wszyscy występują topless, łatwiej do nich dołączyć. Ale gdy jest to miejsce, gdzie są prawie sami mężczyźni, większość kobiet o zdrowym instynkcie samozachowawczym z pewnością się nie rozbierze.
- Ponieważ w Polsce przyjętą normą jest zasłanianie piersi w miejscach publicznych, łatwiej jest zrobić odstępstwo od tej normy za granicą, gdzie nikt nas nie zna - dodaje Paweł Walewski.

Męski punkt widzenia

- Nie łudźmy się! To norma, że każdy facet gapi się na dziewczynę, która nie ma na sobie stanika - przyznał redakcyjny kolega Piotrek. Jego zdaniem taka nagość w miejscu publicznym zawsze wzbudza emocje, bo jeszcze nie jesteśmy przyzwyczajeni do tego widoku. "Nawet gdy jestem na plaży z żoną, obserwuję inne rozebrane dziewczyny. Oczywiście spod przymkniętych powiek, żeby żonie nie było przykro".
A gdyby rozebrała się żona? Piotrek nie jest zadowolony z tego pomysłu. Byłby zazdrosny. A co może czuć facet, którego partnerka pokazuje piersi wszystkim obecnym na plaży? Zdaniem Pawła Walewskiego może to być zażenowanie, jeśli uważa, że pokazywanie biustu jest sprawą prywatną. Może czuć dumę, jeżeli jest narcystyczny (patrzcie, jaką mam piękną kobietę, czyli jaki ja jestem wspaniały). Może czuć zazdrość (bo dlaczego inni mają oglądać to, co jest przeznaczone tylko dla mnie). Może czuć podniecenie, jeżeli jest perwersyjny (bo inni oglądają to, czego nie powinni). Może też odcinać się od uczuć (jest mi to obojętne, to wyłącznie jej sprawa), bo to co przeżywa, nie jest przyjemne. Podobnie można się zastanawiać, co czuje rozebrana kobieta.

Stacja: obserwacja

Nie tylko mężczyźni obserwują innych ludzi na plaży. Ja przyglądałam się wszystkim rozebranym kobietom. Porównywałam. Byłam zaskoczona tym, jak jesteśmy odmienne, jak różne są nasze piersi. Zdaniem Pawła Walewskiego kobiety równie chętnie patrzą na rozebrane kobiety, bo nieodłącznym towarzyszem nagości jest ciekawość. Każda z nas przeżywa ją na swój własny sposób - jak ja będę wyglądała za parę (parędziesiąt) lat? Czy tak wygląda starość? Ale mogą też czuć niesmak wynikający z negatywnych doznań estetycznych. W naszej kulturze piękne ciało to ciało młode. Zetknięcie się ze starym i nieatrakcyjnym może wiązać się nawet z lękiem przed śmiercią - mówi Paweł Walewski. Na widok starszej osoby pozbawionej kompleksów często reagujemy agresją - taka stara baba nie powinna się rozbierać, bo oglądanie jej ciała dla nikogo nie jest przyjemne. Czyli gorszy nas widok brzydkich, a nie nagich, piersi. Tylko kto ma ocenić, czyje piersi nadają się do pokazania, a czyje nie?

Zabawa w rozbieranego
Zapytałam dziewczyny w redakcji, czy rozebrałyby się na plaży.
Opalam się topless, bo...
1. Nie chcę się odróżniać od reszty i wyjść na dziewczynę z prowincji.
2. Porównuję się z innymi i wypadam dobrze na tle średniej cielesnej.
3. Uważam, że jestem atrakcyjna.
4. Nie mam żadnych problemów z akceptacją swojego ciała, nagość jest naturalna.
Nie rozebrałabym się nigdy w życiu...
1. Gdybym była na wakacjach z bratem, rodzicami albo kimś z rodziny. Nawet z koleżanką, o której wiem, że jest pruderyjna.
2. Bo nie mam potrzeby równego opalenia się. To w ogóle absurd.
3. Mówiłabym, że nie chcę ulec modzie. A tak naprawdę dlatego, że nie czuję się dosyć atrakcyjna.
4. Gdybym była na wakacjach w grupie i nasi rozbawieni koledzy podpuszczaliby nas: "No, dziewczyny, raz-dwa, rozbieramy się, wy ściągacie staniki".
5. Tam, gdzie tylko większość jest rozebrana. Ale gdyby rozebrani byli wszyscy, to tak.
6. Po co mam przyciągać wzrok np. beznadziejnych albo podpitych facetów, narażać się na ich niewybredne komentarze.
7. Ponieważ mam biust 85 E. Z mody topless mogą się cieszyć właścicielki małych i bardzo jędrnych biustów, ale co mają powiedzieć takie jak ja?
8. Bo mam asymetryczne piersi. To nie wygląda ładnie.

Topless trauma

Teoria teorią, a jak wygląda to w praktyce? I chciałabyś, i boisz się. Podpowiadamy, jak przełamać lody i wystąpić topless.
- Włóż dwuczęściowy kostium kąpielowy. Jednoczęściowy opuszczony do połowy wygląda i śmiesznie, i strasznie.
- Wybierz się na plażę po południu. Wtedy jest zdecydowanie mniej widzów. Gdy okaże się, że to jednak nie dla Ciebie, po prostu zejdziesz z plaży, jak gdyby nic (bo już późno).
- Najlepiej rozebrać się w grupie - namów koleżankę lub dwie na ten eksperyment.
- Jeśli bardzo się wstydzisz, na początek połóż się na brzuchu. Gdy już się oswoisz, usiądź. Nie musisz od razu paradować brzegiem morza.
- Zabierz ze sobą pareo. Kiedy poczujesz się bardzo skrępowana, w sekundę zrobisz z niego sukienkę.
- Nie wybieraj się od razu po drinki do knajpy na plaży wypełnionej rozbawionymi facetami.
- Najważniejsze to przełamać pierwszy wstyd. Następnego dnia będzie łatwiej. Później to Ty będziesz obserwować inne, które się wstydzą.

Pełna odsłona

Chcesz wyglądać dobrze? Pamiętaj, Twoje piersi lubią te rzeczy:
1. Ćwiczenia: tak naprawdę nie można wyćwiczyć piersi, bo nie mają mięśni. Możesz tylko wzmacniać mięśnie okalające biust. Najlepiej robi im pływanie, pompki, a nawet dźwiganie ciężkich przedmiotów (np. noszenie małego dziecka na ręku).
2. Zimna woda: sposób może niezbyt przyjemny, ale bardzo skuteczny. Chłodny prysznic naprawdę pomaga, bo ujędrnia i wzmacnia skórę. Warto też przeprowadzać bardzo delikatny masaż piersi gąbką lub rękawicą. Zawsze ruchami ku górze.
3. Prosta postawa: to podstawa. Niestety, często rozumiemy ją błędnie - wyprostowana sylwetka to dla nas maksymalnie ściągnięte do tyłu łopatki. Jak wyglądają idealnie proste plecy? Ściągnij lekko łopatki, a potem odpuść. Opuść ramiona w dół, a szyję spróbuj wyciągnąć maksymalnie do góry. Piersi wypchnij do przodu i staraj się je "rozciągnąć" w okolicach mostka.
4. Masowanie biustu: od noszenia niedopasowanej bielizny nasze piersi często zmieniają kształt. Najlepiej widać to po "dodatkowej" fałdce skóry między piersią a pachą. To część biustu, która nie mieści się w za ciasnej bieliźnie. Aby zniknęła, trzeba krótkimi poziomymi ruchami masować fałdkę w stronę mostka. Najlepiej kilka razy w ciągu dnia, używając do tego specjalnego produktu ujędrniającego piersi (nie rób tego, gdy karmisz lub jesteś w ciąży).
5. Zabiegi: przed wyjazdem na tropikalne plaże zainwestuj w zabieg ujędrniający piersi. Np. seans pompą na podciśnienie Lift 6. Stymuluje tkankę łączną biustu. Pomaga dziewczynom, które znacznie schudły - mówi Kalina Klinowska, właścicielka salonu, w którym przeprowadza się takie zabiegi - ale nie ma się co łudzić, żaden zabieg nie uniesie dużych wiotkich piersi (koszt: 60 zł).
6. Makijaż: jest sztuczką, dzięki której piersi wydadzą się atrakcyjniejsze - podpowiada makijażystka Agata Kalbarczyk. - Jeśli chcesz, by piersi wydały się pełniejsze, zamaluj podkładem białą przerwę między nimi. Tak naturalnie "opalone", wydają się krąglejsze.
7. Ochrona przeciwsłoneczna: totalna! Brodawki jako miejsce z większą ilością melaniny narażone są na niekorzystny wpływ słońca. Dlatego smaruj je osobno sztyftem ochronnym do miejscowej aplikacji. Nie masz? Użyj przeciwsłonecznej szminki do ust. Do piersi stosuj ten sam preparat słoneczny co do twarzy - nie mniejszy niż SPF 30.

poniedziałek, 27 lipca 2015

Stylowe życie

Stylowe życie, czyli lifestyle - to właściwie dobre określenie dla tego, co lubię robić. Odpoczywać, szukać przyjemności, popodróżować w miarę tanio. Może poza jedzeniem otrębów.

Przyjemnie spędzać czas

Cały ten lifestyle tak naprawdę polega na spędzaniu czasu w przyjemny sposób. Więcej tam jeszcze kwestii zdrowia, ale i to nie jest zły pomysł. Cała heca o to, że promują taki styl życia różne celebrytki i celebryci, więc to takie bardziej modne jest.

Tak naprawdę jednak chodzi po prostu o to, żeby żyć trochę wolniej - spędzać czas, uprawiając swoje hobby, gotując (jak ktoś lubi), uprawiając sport - dla zdrowia - czyli generalnie zajmując się sobą i sprawianiem sobie przyjemności.


Tania moda

Trzeba przyznać, że to jedna z niewielu mód, które są dość tanie. Lifestylerzy szukają tanich połączeń i tanich noclegów, jak gdzieś jadą, na miejscu robią mnóstwo zdjęć, a potem publikują je w internecie - może na dowód, gdzie byli. Ale zdjęcia są naprawdę dobre.

Za spędzanie czasu na świeżym powietrzu póki co też nie trzeba płacić, więc wystarczy skrzyknąć znajomych, wziąć frisbee i iść do parku albo pobujać się nad jakieś jeziorko, czy skoczyć na rowery. Właściwie wszystko dozwolone, co komu do głowy przyjdzie.

Jak ktoś nie ma ochoty, to można się trochę "ukulturnić" i iść do kina - albo i do teatru, choć ja akurat mniej lubię. Więcej poczytajcie na http://www.lifestylerki.pl/, dla mnie ciekawa stronka.